piątek, 19 maja 2017

Uzależniona od owsa...

   Dawno mnie tutaj nie było... Ale niestety, jeśli ma się jakieś nietolerancje pokarmowe, to czasem odechciewa się wszystkiego. Jednak okazuje się, że po odbudowaniu flory jelitowej mogę już jeść to co uwielbiam- swoje własne wypieki i OWIES! Owszem można dostać owies bezglutenowy, ale nie oszukujmy się cena powala...

   Zrobiłam ostatnio pierwsze podejście do ciasteczek owsianych, dodałam do nich czekoladę mleczną i suszone śliwki. Były pyszne, ale jednak brakowało mi czegoś kwaśnego dla skontrastowania słodyczy śliwek i czekolady. I wtedy przypomniały mi się ciasteczka owsiane, które moja mama kupowała kiedyś w Mark&Spencer- owsiane z żurawiną i białą czekoladą....
Zrobiłam szybki "reasherch" w internecie i znalazłam coś co mnie zaintrygowało- ciasteczka owsiane, których tajnym składnikiem był dodatek budyniu waniliowego. Zaciekawiło mnie to na tyle intensywnie, że zaczęłam wyobrażać sobie własną wersję wydarzeń.

   Po niedługim namyśle, stwierdziłam mam to! Ciasteczka owsiane z żurawiną(tak, tak kwaskowatość!), białą  czekoladą(moja odwieczna słabość) i nerkowcami(bo pyszne i dodatkowa tekstura dla urozmaicenia całości). Myślałam, żeby dodać jeszcze skórkę cytrynową dla podkręcenia smaku i nadania dodatkowej świeżości, ale ostatecznie nie miałam cytryny i zrezygnowałam. Zamiast nerkowców, można dorzucić migdały, ale raczej w skórce(niedoceniona ma ciekawy smak, który będzie odcinał je od ciasteczkowej całości).








   Rezultat?! Ciasteczka od Mark&Spencer były dobre, te poprzednie, które piekłam niedawno były całkiem zacne, ale te biją wszystkie inne na głowę! Budyń, rzeczywiście jest tutaj kluczowym składnikiem, który dodaje magii. 





PRZEPIS:
  • 226g masła (miękkie)
  • 250g cukru
  • 2 jajka
  • 2 łyżeczki ekstraktu waniliowego (domowy ekstrakt waniliowy lub inny wysokiej jakości)
  • 270g płatków owsianych(ja użyłam zwykłych górskich, ale mogą być każde inne)
  • 188g mąki
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 1 łyżeczka soli
  • paczka budyniu o smaku białej czekolady(może być waniliowy, ja akurat miałam taki)
  • 2 tabliczki białej czekolady
  • 1 paczka mieszanki żurawina+nerkowce (ja kupiłam w Lidlu)
  • skórka otarta z 1 cytryny (opcjonalnie)
WYKONANIE:
  • Utrzeć masło z cukrem- nie musi być to tak dokładnie zrobione, jak w przypadku ciasta ucieranego, wystarczy do momentu połączenia się składników. Dodać ekstrakt waniliowy, utrzeć ponownie. Dodawać po jednym jajku ciągle ucierając, aż powstanie puszysta jasna masa.
  • Suche składniki połączyć ze sobą w misce, dorzucić całe opakowanie mieszanki żurawinowo-orzechowej i pokrojoną w kosteczki czekoladę(ja kroję dosyć niedbale, jednak robię to z premedytacją- wychodzi mi mniej więcej, tak że kostka czekolady jest pokrojona na ćwiartki). Wymieszać wszystko ze sobą.
  • Dodać suche do mokrego, wymieszać łyżką albo sylikonową szpatułką.
  • Na blachę wyłożoną papierem do pieczenia nakładać w dosyć dużych odstępach kulki ciasta(mniej więcej wielkości orzecha włoskiego) i nieco spłaszczyć. 
  • Piec ok 10 minut w piekarniku z TERMOOBIEGIEM w 150'C.
  • Wyjąć z piekarnika blachę, ciasteczka ostrożnie przenieść na kratkę i wystudzić(ciasteczka zanim wystygną są miękkie i potrafią się przełamać podczas ściągania z blachy i układania na kratce).
Ja z racji posiadania jednej blachy od piekarnika, kolejne porcje ciasteczek układałam na jeszcze gorącej blasze, uważając żeby się nie poparzyć. Układałam po 6 sztuk na partię, bo ciasteczka podczas pieczenia rosną i nieco rozpływają się po blaszce. To jest spora porcja ciasta i wychodzi ich naprawdę sporo, ale są tak smaczne, że bez obaw znikną szybko... ;)



piątek, 22 kwietnia 2016

Czekoladocholicy powinni natychmiast wyłączyć tę stronę!!

Powiem wam coś w sekrecie, życie nauczyło mnie nie ufać ludziom, którzy nie lubią słodyczy, nie jedzą domowych wypieków i jeszcze głośno o tym mówią!!



Wracając do tematu przewodniego, tarta czekoladowa, którą mam wam zamiar przedstawić mogłaby w sumie posłużyć jako idealny test, czy mogę zaufać danemu delikwentowi! Testem sprawdzającym dobry byłby też jakiś psiak, lub kotek ale to już inna para kaloszy. ;)


Co powiecie na to??
fot. Iga Peruga "The little moody foodie"


Wygląda dobrze, prawda?? No dobra to może coś więcej na temat tej egzotycznej królowej... Gęsta, kremowa masa, o aksamitnej teksturze, roztapiająca się w ustach, otulając każdy kubek smakowy, elektryzując nawet te najbardziej oporne na bodźce smakowe. Orzeźwiające, soczyste, lekko kwaśne, z nutką goryczki kuleczki granatu, łagodzące na chwilę mocne i zdecydowane tony masy, która jest dosyć ciężka od grającej główną rolę, gorzkiej czekolady, po elementy bazowe jak masło i kremówka. N koniec, lekko kruchy spód, nie zbyt słodki, idelany byłby z ciasteczek typu "Digestive", słonawy, z pełnego ziarna, z wypieczonych na złoto ciasteczek, coś jak grzanka z lekko osolonym masłem... Ale niestety dla wersji bezglutenowej, chwyciłam pierwsze ciasteczka z działy pozbawionego glutenu i pszenicy, której generalnie unikam jak ognia, nawet w wersji b/g. Takowe ciasteczka podołały, były to markizy z jakimś orzechowo-czekoladowym nadzieniem, podołały, ale nie było to "TO", wiadomo, pszenica jest najpyszniejsza, ale... 

Spód:
300g ciasteczek bezglutenowych
100g gorzkiej czekolady

Wystarczy wsypać ciasteczka do miksera, potraktować je z czułością na najwyższych obrotach, aż powstanie gładka ciasteczkowa masa.

fot. Iga Peruga "The little moody foodie"
Teraz trzaba rozpuścić czekoladę w kąpieli wodnej i dodać do miksera i wszystko ponownie, potraktować ostrzami, do połączenia składników.
fot. Iga Peruga "The little moody foodie"
Jak już będziemy mieli gotową masę na spód, to wykładamy ją do foremki na tartę. Ja lubię wyłożyć taką papierem do pieczenia, a najlepszą foremką do tarty jest taka z wyciąganym dnem, ułatwia to wyjmowanie gotowego ciasta na talerz!
fot. Iga Peruga "The little moody foodie"
 Teraz naszymi łapkami należy, wklepać równomiernie ciasto, tak aby powstała równa powierzchnia, im bardziej się do tego przyłożymy, tym ładniej będzie wyglądało, ale bez przesady, idealnie być nie może, bo powiedzą że "kupne"! ;)
Teraz wkładamy do lodówki, na czas dalszych przygotowań.
fot. Iga Peruga "The little moody foodie"
Spód już mamy teraz pora na masę:
200ml śmietany 30%
100g masła
200g gorzkiej czekolady
1/4 szklanka/glass  cukru
1 łyżka ekstraktu z wanili
szczypta soli

Rozpuszczamy masło w garnuszku, dodajemy czekoladę i kremówkę, dosypujemy cukier, sól i czekamy aż się wszystko ładnie połączy i rozpuści, tworząc jednolitą ciemną masę.
fot. Iga Peruga "The little moody foodie"
 Na koniec, dodajemy wanilię i dokładnie mieszamy.
fot. Iga Peruga "The little moody foodie"
  

Jak masa będzie gotowa przelewamy na wcześniej przygotowany spód, masa ładnie się rozprowadzi w foremce i utworzy gładką taflę.
fot. Iga Peruga "The little moody foodie"
Wylaną tartę, wkładamy do lodówki i niestety cierpimy pod lodówką do dnia następnego, ponieważ tarta musi dobrze zastygnąć i dobrze się schłodzić, abyśmy mogli cieszyć się jej smakiem, zbyt ciepła, mogłaby być troszkę męcząca podniebienie. Na sam koniec dekorujemy górę tarty kuleczkami wydobytymi z owocu granatu, ile dusza zapragnie, owoce są ponoć zdrowe! ;)
Smacznego!! :)
fot. Iga Peruga "The little moody foodie"


Mój tajemny składnik- ekstrakt waniliowy. To nadaje SMAK, nie jakiś tam cukier wanilinowy, do którego produkcji wykorzystywane są krowie "placki"(ok, popieram wykorzystywanie surowców wtórnych, ale nie tym razem). Przepis na taki ekstrakt jest banalny: 3 laski wanilii przecięte na pól i rozcięte w poprzek i ćwiartka wódki(jakiej chcecie, może być spirytus jak ktoś woli). Wystarczy wrzucić wanilię do wódki, zakręcić i wsadzić takie zawiniątko do szafki, co jakiś czas przemieszać, po 3 miesiącach ekstrakt jest gotowy. Do tego można użyć wanilii z "odzysku", jak używacie ją do jakiegoś sosu(gotujecie w mleku, śmietanie, wyskrobaliście tylko nasionka i zostanie skórka), wrzucamy do wódeczki i ekstrahujemy, nie przejmujemy się, że spleśnieje, alkohol wybije co niepotrzebne!
fot. Iga Peruga "The little moody foodie"



czwartek, 31 marca 2016

Gluten truciciel!

Powiem wam tak, życie bezglutenowca jest do kitu! Zwłaszcza jak przez większość życia jadło się gluten pod każdą możliwą postacią, a zamiłowanie do jedzenia odziedziczyło się po rodzicach... Wcześniej okres świąteczny był moim ulubionym, bo mogłam bez zbędnych wyrzutów sumienia upiec wszytko to, co wcześniej wywołało u mnie niepohamowany ślinotok podczas wieczornych wojaży po internetowych przestworzach... Dzisiaj kiedy okazuje się, że to pozornie nieszkodliwe białko zbożowe, które jest dla nich życiodajne mi dokucza na tyle skutecznie, że muszę z niego całkowicie rezygnować... Wypieki bezglutenowe, no cóż nie pieszczą podniebienia... Chleb kupny jest okropny, albo drogi na tyle, że zniechęca do kupna, wafle ryżowe, chyba każdy miał z nimi do czynienia, fajne czasem. Ciasta, ciasteczka i inne wypieki, często sromotnie rozczarowują. Kiedy ma się tak silnie rozwinięty zmysł smaku jak ja, nie jest łatwo się oszukać byle czym. Ostatnio w święta upiekłam Cinnabons, norweskie cynamonowe ślimaki, które w oryginalnej pszennej wersji, są mięciutkie, wilgotne o przyjemnym drożdżowym aromacie i ciepłym cynamonowo-maślanym smakiem. W wersji z mąki uniwersalnej bezglutenowej firmy Shar, rozczarowały mnie bardzo. Podczas wyrabiania ciasta, wszytko wyglądało dobrze, ciasto urosło tak jak można było tego spodziewać. Przygotowanie rolady i ułożenie gotowych krążków w foremce też nie wzbudziło żadnych moich podejrzeń, pięknie rosły w piekarniku, zapach w kuchni jak marzenie. Ale cóż, twarde jak suchary dla konia, zapite kawą jakoś były do przełknięcia, ale nie użyję tej mąki do tego typu wypieków. Skrobia kukurydziana nie zastąpi mąki pszennej. Raczej skupię się na wyszukiwaniu mokrych ciężkich ciast ewentualnie tart, gdzie ciasta jest tyle co kot napłakał, a główną rolę odgrywa nadzienie. W najbliższym czasie wstawię przepis na tartę czekoladową bezglutenową, a co! Pewnie czasem, będę coś piekła na mące pszennej, ale pewnie nie zbyt często. Najbliższe moje plany na wypieki to moja ulubiona tarta cytrynowa autorstwa Rachel Allen, która jest dla mnie blond wersją Nigella Lawson.

wtorek, 21 października 2014

Rewolucja bezglutenowego życia!

Trochę to trwało jak mnie nie było... Wszystko pokomplikowało, to że  w moim życiu bezpowrotnie nie ma już glutenu, a akceptacja i przywyknięcie do tego faktu pochłonęła spory kawałek roku kalendarzowego.
Ale chyba wracam do wcześniejszych kuchennych aktywności, a oto mały dowód na to!

Pumpkin pie- kto o nim nie słyszał?! Cały internet przeżywa jesienno-halloween'owe oblężenie przeróżnych wariacji na jego temat. Nawet producenci prześcigają się w aromatyzowaniu wszystkiego co się da mieszanką przypraw korzennych wykorzystywanych do wzbogacenia dyniowego smaku, który solo nie porywa do tanga języka z podniebieniem.
Cóż, długo nie miałam w ustach cista, a zwłaszcza swojej własnej produkcji. Nie ukrywam, że z rozrzewnieniem spoglądałam na piekarnik, który ostatnimi czasy karciłam profanacjom jego przeznaczenia, piekąc w nim ekspresowe frytki do piekarnika!






A więc i oto król całego zamieszania, placek dyniowy, co więcej bezglutenowy. W smaku zadziwiająco lekki i aromatyczny, z lekkim posmakiem bananowej nuty i przyjemnym korzennym uzupełnieniem kompozycji. Sama dynia nie jest zbyt wyczuwalna, ale tworzy pewnego rodzaju bazę, dla całej gamy różnych smaków, jak płótno dla obrazu. ;)

Zakupiłam okrągłą dynię, nie wiedziałam ile będę potrzebowała więc wybrałam taką ok 3kg. Znalazłam następnie w internecie wskazówki jak przygotować puree, z tej pomarańczowej jesiennej księżniczki. Dynię traktuje się dosyć brutalnie, należy ją pociąć ja kawałki wydrążyć pestki, a następnie wyłożyć na blachę skórą do dołu i piec przez ok 1 godzinę w temperaturze 200'C, do miękkości. Moja dynia upiekła się tak dobrze, że skórkę zdejmowałam z niej jak ze sparzonego pomidora, za pomocą paluszków. Nic prostszego!

Dynię już miałam, teraz należało wyszukać odpowiedniego przepisu, pokusiłam się o przepis Marth'y Sewart, ze względu na jego prostotę i niewydziwione produkty. Czasem mniej znaczy więcej, zwłaszcza w sferze eksperymentów. Trochę go pozmieniałam w trakcie kuchennej improwizacji, ale to były w zasadzie kosmetyczne zmiany.

Farsz- przepis M. Stewart + moje poprawki
  • 7 dużych jaj(do farszu idzie 6 jaj, a ostatnie będzie potrzebne do ciasta kruchego)
  • 1 dynia
  • 1 łyżka śmietanki kremówki(pominęłam ten punkt)
  • 1 1/2 szklanki plus 2 łyżki brązowego cukru(użyłam tylko jednej szklanki tego cukru)
  • 2 łyżki skrobi kukurydzianej
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 1/2 łyżeczka cynamonu
  • 1 1/2 łyżeczka imbiru w proszku
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 1/4 łyżeczka startej gałki muszkatołowej
  • 3 skondensowanego mleka(miałam tylko jedną puszkę słodzonego mleka skondensowanego)
  • ok 2kg dynia, lub 3 szklanki puree dyniowego(jak już wspomniałam, ja miałam dużą dynię ponad 3kg, użyłam połowę z mojej upieczonej na papkę dyni, w sumie było ponad 0,75l) 
  • Bita śmietana do podania (ja wolę wersję z serkiem philadelphia, jego słoność podkreśliła i wyostrzyła smak ciasta)
Całość umieszczałam po kolei w kielichu miksera, nie pieszcząc się z jego zawartością miksowałam na wysokich obrotach przez jakieś 30 sekund, wyszła z tego piękna gęsta masa przypominająca trochę sok "kubuś" tylko było bardziej gęste.

Kruche ciasto, wykorzystałam mój ulubiony przepis na ciasto kruche który pochodzi z przepisu na moją najukochańszą tartę cytrynową(która pojawi się na blogu już niebawem). Przepis w oryginale należy do Rachel Allen.
  • 200 g mąki pszennej(ja użyłam mąki bezglutenowej i bez-pszennej razowej)
  • 1 łyżka cukru pudru(zwykły jest tak samo dobry)
  • 100 g masła w temperaturze pokojowej
  • 1 jajko(można użyc połowy i resztą przesmarować podpieczony spód i zapiec jeszcze raz, jub wbić całe, a do uzyskania "wodoodpornej skorupki użyć drugiego)
  • szczypta soli
Wszystko ląduje w robocie do wyrabiania ciasta, albo ugniatamy ciasto ręcznie. po wyrobieniu ciasta wykładamy je w foremce do tarty, najwygodniej do wyłożonej papierem do pieczenia. Nakłówamy widelcem cały spód, najlepszym sposobem na to, żeby nie opadły boki ciasta w trakcie pieczenia, jest wyłożenie kolejną warstwą papieru do pieczenia wierzchu ciasta i wypełnieniem całej foremki po brzegi jakimiś strączkowymi(groch, fasola).
Podpiekamy spód przez 10-15 minut w 180'C, wyciągamy z pieca, zdejmujemy papier z ziarnami i przesmarowujemy tartę roztrzepanym jajkiem, i wkładamy do pieca jeszcze na 2-3min, to zapewni "wodoodporność" naszemu kruchemu, w trakcie zapiekania z dyniową masą.

Na taką "podstawę", bez zbędnego studzenia wylałam z kielicha miksera puszystą masę dyniową po same brzegi ciasta. Zapiekałam w 160'C przez jakąś godzinę. pod koniec pieczenia tarta była wyrośnięta jak biszkopt, co mnie trochę przeraziło, jednak w miarę chłodzenia opadła i przyjęła pożądany kształt.

Wadą lub zaletą tego przepisu jest fakt, że została mi połowa pieczonej dyni i połowa masy dyniowej, oczywiście wszystko wylądowało w zamrażarce na później!
Bo z pewnością wykorzystam ten przepis kolejny raz!



ps: Nawet Luna nie mogła się oprzeć pokusie i udawała, że pilnuje ciasta przed kotem, żeby sama niepostrzeżenie móc chapnąć smakowity kąsek! Ale to jej się również nie udało...

czwartek, 13 marca 2014

Torty, torciska i ogromne zaległości!!

Wybaczcie mi to milczenie!! Nie wiem czemu tak długo nic nowego nie wstawiałam, brak czasu, wymówki, zapominalstwo i masa innych rozpraszaczy... No nic, ale wracam! Miejmy nadzieję, że teraz będę wstawiała swoje słodkości na bieżąco! Trzymajcie za mnie kciuki, bo to wszystko nie takie proste...

Otóż pierwszy torcik był zrobiony na zamówienie, dla mojej znajomej, której córeczka skończyła niedawno roczek. Wcześniej robiłam dla niej tort na baby-shower w kształcie kołyski. W sumie nawet nie wiem kiedy ten czas zleciał... Ale nie o tym tutaj mowa, bo czas leci nieubłaganie i nic na to nie poradzimy.
Jeśli chodzi o ciacho, to w środku skrywa angel's food cake(jedno z moich ulubionych ciast, delikatne lekkie i białe jak skrzydełka aniołka), dżem malinowy, który zrobiła moja mama z malin wyhodowanych przez moją babcię(brzmi trochę jak eko-ciacho) no i króla  mojego podniebienia, a za razem uwodziciela kubków smakowych wszystkich innych: krem z ganache z białej czekolady i serka mascarpone z dodatkiem domowej roboty ekstraktu waniliowego(tak to też zrobiłam sama).


Te oto torcisko poniżej zrobiłam dla mojej kuzynki na 21 urodziny. Zabawne bo na swoje "oczko" zrobiłam podobny, może raczej z wnętrza jak z oprawy, ale jednak. Więc oto ten różowo-czarny bydlak, skrywa w sobie tęczę! Dokładnie jego duszą jest rainbow cake, niestety nie mam zdjęć podczas gdy był krojony, za ciemno było, żeby jakieś zdjęcie wyszło, bo urodziny wyprawiała w klubie, a tam jak wiadomo panuje klimat nazwijmy to "tajemniczy". Dekoracja jest wykonana z kremu maślanego, albo nazwijmy to z lukru maślanego ubarwiona barwnikami spożywczymi. Kolorowe blaty ciasta  przełożone są kremem gotowanym z przepisu mojej babci, nie zapomnę jak wyczekiwałam na "wypolerowanie" widełek od miksera, gdy babcia przygotowywała go do przełożenia biszkoptu... Tak więc mroczne torcisko, skrywa w sobie tęczę! ;)



A tu trzecie moje dzieło! Delikatny, dystyngowany i poważny. W sumie pomysł na dekorację mojej mamy, zaczerpnięty z internetu. W sumie ciasto powstało za jej inicjatywą. Bo było ono prezentem imieninowym dla jej dyrektor, która uwielbia odcienie beżu. Ciasto w środku jest klasycznym waniliowym biszkoptem, nasączonym amaretto, przesmarowanym powidłami śliwkowymi produkcji mamusiowej, a zwieńczony kremem, szefem wszystkich szefów- ganache z białej czekolady i mascarpone o waniliowym smaku. Cóż mam nadzieję, że i ten torcik zdobędzie serca, właścicieli podniebień, które będzie kusiło, delikatną konsystencją i słodyczą...


czwartek, 12 grudnia 2013

Tortowo, kolorowo!

Oj, coś dawno mnie nie było tutaj... Tyle kurzu, że aż nawet zdmuchnąć się nie da! ;P
Tym razem post może mało skromny, ale chyba potrzebny - tak mi się wydaje. Nie będę tutaj podawała przepisów do poszczególnych tortów, bo chodzi mi raczej o przedstawienie samej strony dekoracyjnej mojej twórczości. W sumie to są moje najlepsze prace jak do tej pory i mam nadzieje powiększyć owe archiwum! Każdy tort kryje za sobą inną okazje, w zasadzie poza McQueen'em i kołyską, to każdy z nich jest przygotowany na potrzeby moje prywatne. McQueen był moim pierwszym poważnym zamówieniem, kołyska za to była prezentem dla znajomej która spodziewała się swojego pierwszego dziecka na babyshower. Zdjęcie zostało zrobione na dworze, bo akurat była to zima, a konstrukcja dosyć niepewna, dlatego potrzebowałam jedno-czasowego chłodzenia wraz z dekorowaniem. ;)
Już niebawem kolejna porcja przepisów, tym razem w kolejce czeka parka cup-cake'ów "christmas, royal, red velvet cup-cake's" i pierniczone inaczej z powidłowym wnetrzem. ;)


















poniedziałek, 27 maja 2013

Rabarbarowy pleśniak- klasyka co wypieści każde podniebienie!!

Uwielbiam domowe sugestie, wchodzę do domu, a na środku, tak żebym przypadkiem tego nie pominęła - leży i pręży się, spory pęczkek rabarbaru! Całe kilo ślicznych różowo-zielonych łodyżek, i jak tu zbagatelizować aluzję, nawet przez przymrożone oczy jest zbyte wyraźna i zbyt jednoznaczna "Chcemy ciasta z rabarbarem!!". No to co, pach za łodygi i ciasto gotowe! ;)


Ciasto:
3 szklanki mąki
6 żółtek
1,5 kostki masła
łyżka cukru
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody oczyszczonej

Mąkę przesiać, wymieszać ze spulchniaczami i cukrem. Umieścić suche składniki w misce, dodać żółtka i miękkie masło. Całość zagnieść ręcznie bądź też za pomocą miksera z nakładką do ciężkiego ciasta.
1/3 ciasta włożyć do zamrażarki(najlepiej uformować zamiast kulki coś na kształt kotleta z hamburgera), generalnie na czas przygotowywania, stwardnieje wystarczająco. Resztą ciasta wylepić  spód blachy.




Owoce:
ok. 1kg jakie chcecie, najlepiej sezonowe, świeże i pachnące słońcem!!
można dodać nieco cukru i soku z cytryny, lub też w obawie przed owocową zupą, 2-3 łyżki mąki ziemniaczanej.
Rabarbar umyłam, pokroiłam i obsypałam 3 łyżkami sukru i skropiłam sokiem z 1 cytryny, następnie wyłożyłam go na surowe ciasto.




Bezowa piana:
6 białek
szczypta soli
1,5 szklanki cukru
3 łyżki mąki ziemniaczanej
łyżka ekstraktu waniliowego

Białka ubić na sztywną pianę ze szczyptą soli, dodawać stopniowo cukier dalej energicznie ubijając. Gdy piana będzie sztywna i lśniąca dodajemy mąkę ziemniaczaną i ekstrakt waniliowy. Gdy białka będą gotowe, wylewamy je w tym wariancie na rabarbar.
Teraz wykładamy naszą zamrożoną część ciasta z zamrażarki i na tarce o grubych oczkach ścieramy ciasto na wiórki. Następnie rozsypujemy je równomiernie  na cieście i do pieca! Pieczemy e 180-200'C przez 50-60 min, w moim przypadku wystarczyło nawet z nadmiarem 180'C i 55min.



 

Wszystkim życzę wypieszczonego podniebienia i rabarbarowej rozkoszy!! ;)